Hej dziewczyny,
W dzisiejszym poście chciałabym wam przedstawić dwa kolejne kosmetyki z serii Snail Bee ze sklepu Jolse, o których miałyście już okazję poczytać w części pierwszej, a jeśli nie to właśnie tam was najpierw odsyłam bowiem jest to bezpośrednia kontynuacja tego wpisu.
Czy krem i maska w płachcie sprawdziły się równie dobrze co ich poprzednicy? Zdradzę wam, że drugi z kosmetyków miałam okazję już kiedyś testować bo znajdował się w boxie z Yesstyle i jest nawet opisany na blogu. W przeszłości wywołał na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ale czy po tak długim czasie i ponownym wypróbowaniu, moje odczucia względem maski w płachcie się zmieniły?
Jeżeli jesteście ciekawe i chcecie dowiedzieć się więcej o obu kosmetykach, to serdecznie was zapraszam do dalszego czytania!
Co o kosmetykach z linii Snail Bee mówi producent?
Seria kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji każdego rodzaju cery, opartych na bogatej formule, która zawiera wiele naturalnych składników aktywnych.
Śluz ślimaka pomaga w regeneracji komórek skóry, odbudowując i rekonstruując ich uszkodzoną teksturę, zapewniając jednocześnie głębokie nawilżenie. Wygładza blizny, niweluje drobne linie mimiczne i płytsze zmarszczki, a także napina i odświeża cerę. Dodatkowo, pomaga w zwalczaniu niedoskonałości cery.
Jad pszczeli wykazuje działanie porównywalne do działania botoksu. Zwiększa krążenie krwi, ujędrniając i wygładzając przy tym skórę. Ma naturalne właściwości antybakteryjne. Zwalcza trądzik i minimalizuje zaczerwienienia, wyraźnie łagodzi stany zapalne. Sprzyja utrzymaniu równomiernego kolorytu skóry. Apitoksyna zawarta w jadzie pobudza produkcję kolagenu i elastyny. Kolagen wzmacnia tkanki, podczas gdy elastyna to białko, które pomaga skórze pozostać napiętą i odpowiada za jej sprężystość.
Phyto-Oligo - opatentowana formuła zawierająca wyciąg z aloesu i malwy dogłębnie nawadnia skórę, a także łagodzi stany zapalne oraz niweluje uczucie ściągnięcia i dyskomfortu skóry. Niacyna z kolei wzmacnia barierę lipidową naskórka, przez co skóra staje się odporna na działanie szkodliwych czynników środowiskowych. Linia Snail Bee zawiera także komórkowe aktywatory wzrostu EGF. W wyniku ich działania stare i uszkodzone komórki naskórka zastępowane są nowymi. EGF zmniejsza głębokość zmarszczek mimicznych i powierzchniowych. Przy regularnym stosowaniu skóra staje się odmłodzona i rozświetlona.
Produkty marki Benton nie zawierają parabenów, olei mineralnych, alkoholu, sztucznych barwników i substancji zapachowych. Kosmetyki produkowane są małymi partiami, w celu zachowania maksymalnej świeżości. Benton Cosmetics nie testuje na zwierzętach i jako potwierdzenie posiada certyfikat Beauty Bunnies Peta.
Linia Snail Bee zalecana jest zwłaszcza dla cery wrażliwej oraz do cery z niedoskonałościami takimi jak trądzik, blizny, przebarwienia i zaczerwienienia.
INCI:
BENTON Snail Bee High Content Steam Cream
Aqua (Water), Butylene Glycol, Snail Secretion Filtrate, Glycerin, Cetyl Ethylhexanoate, Niacinamide, Behenyl Alcohol, 1,2-Hexanediol, Cetearyl Olivate, Palmitic Acid, Sorbitan Olivate, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Sodium Hyaluronate, Plantago Asiatica Extract, Diospyros Kaki Leaf Extract, Salix Alba (Willow) Bark Extract, Ulmus Campestris (Elm) Bark Extract, Laminaria Digitata Extract, Tocopheryl Acetate, sh-Oligopeptide-1, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Lauric Acid, Myristic Acid, Carbomer, Urea, Arginine, Adenosine, Bee Venom, Pentylene Glycol, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Polysorbate 20, Lecithin.
BENTON Snail Bee High Content Mask
Camellia Sinensis Leaf Water, Aqua (Water), Butylene Glycol, Glycerin, Snail Secretion Filtrate, Niacinamide, Pentylene Glycol, 1,2-Hexanediol, Sodium Hyaluronate, Plantago Asiatica Extract, Laminaria Digitata Extract, Diospyros Kaki Leaf Extract, Salix Alba (Willow) Bark Extract, Ulmus Campestris (Elm) Bark Extract, Althaea Rosea Root Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, sh-Oligopeptide-1, Beta-Glucan, Betaine, Panthenol, Allantoin, Xanthan Gum, Adenosine, Bee Venom, Polysorbate 20, Lecithin, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract.
Moja Opinia
Opakowanie
Krem zamknięty jest w kartonowym opakowaniu, które wygląda jakby było wykonane ze zwykłej i niebarwionej tekstury, co jednocześnie jest jedną z cech charakterystyczny marki bowiem taki design przyjęła większość, jeśli nie wszystkie zewnętrzne opakowania, nawet tych pochodzących z innej serii, tak więc rozpoznanie ich nie jest trudne.
Właściwe opakowanie kremu znacznie odbiega od opakowań pozostałych kosmetyków z serii Snail Bee i ma postać niewielkich rozmiarów tubki o pojemności 50 gram, a więc jest to jednocześnie najmniejszy spośród wszystkich pełnowymiarowych produktów które wam pokazywałam w poprzednim poście, w części I. Tubka wykonana jest z brązowego, miękkiego plastiku o brązowej i połyskującej barwie. Nie jest przeźroczysta, a jeśli dodać do tego jeszcze fakt iż jest bardzo elastyczna i niepodatna na odkształcenia to jak można się domyślić bardzo ciężko określić jak wiele kremu pozostało jeszcze w środku, a jego bieżące monitorowanie jest niemożliwe i można o tym jedynie wnioskować na oko.
Krem zamykany jest na zatrzask, a w roli aplikatora służy niewielki otwór, przez który wyciska się kosmetyk. Przed pierwszą aplikacją należy odkręcić wieczko i zdjąć folię ochronną która go zabezpiecza. Uważam, że przy naturalnych kosmetykach które z reguły mają krótszą datę ważności niż te z silniejszymi, syntetycznymi konserwantami jest to istotna sprawa, a nie zapominajmy że produkty marki Benton są ważne przez 6 miesięcy od momentu otwarcia, tak więc takie fabryczne zabezpieczenie daje nam pewność że dostajemy świeży kosmetyk, a nie już zepsuty.
Jak już wcześniej wspomniałam trudno określić jakie jest zużycie kremu, jednak biorąc pod uwagę że do dokładnego pokrycia całej cery wystarczy ilość ziarna grochu, to zakładam że bez problemu powinien wystarczyć na ten okres i będzie go raczej trudno wykończyć w krótszym terminie, dlatego niech was nie zmyli jego stosunkowo niewielka pojemność.
Konsystencja
Pamiętacie jak pisałam że lotion ma bardzo bogatą formułę? No więc kiedy wydawało mi się że jest on najcięższym produktem z całej linii Snail Bee Bentona, to wtedy wypróbowałam ten krem i musiałam całkowicie zmienić swoje myślenie. To nie będzie przesada jeśli stwierdzę, że Steam Cream to jeden z najgęstszych produktów tego typu jakie kiedykolwiek stosowałam. Na pierwszy rzut oka konsystencja wygląda bardzo przeciętnie tj. biała, nieprzeźroczysta, śliska i jakby pół żelowa, ale gdy zacznie się ją rozprowadzać to staje się bardziej tłusta, wręcz woskowa, tępa i nieco oporna w rozsmarowaniu.
Do pokrycia całej twarzy potrzebna jest naprawdę minimalna ilość i lepiej nie przesadzać bo w przeciwnym razie będzie wam go ciężko rozprowadzić bo pozostawia po sobie smugi i potrzeba dobrych kilku minut aby dobrze stopił się z cerą. Będzie tak nawet jak nałożycie mniej, ale wtedy po prostu łatwiej uporać się z jego wcieraniem więc lepiej nie przesadzać i docenić to jako jego pozytywny aspekt przekładający się na większą wydajność.
Krem jest gęsty i ciężki - pozostawia po sobie bardzo wyczuwalną warstwę okluzyjną która zabezpiecza skórę przed nadmiernym odparowaniem wody z jej powierzchni. Jestem fanką lżejszych formuł więc jego stosowanie nie do końca było dla mnie przyjemnością, jednak z drugiej strony gdy krem wchłonął się po kilkunastu minutach, to stawała się ona mniej obciążająca, a bardziej przypominała taką nawilżającą i w jakiś sposób dobrą dla skóry, dlatego tym bardziej zdziwiło mnie że ów produkt jest tak przeciętny pod tym względem, ale o tym za chwilę.
W mojej ocenie nie nadaje się on na dzień, chyba że zimą jeśli jesteście posiadaczkami skóry suchej która potrzebuje solidnego zabezpieczenia przed wszelkimi niekorzystnymi czynnikami zewnętrznymi, ale jego wykończenie jest bardziej w stronę błyszczącego aniżeli matowego, więc i tak wymagałby przypudrowania. Zapach kremu jest neutralny i nie da się go wyczuć podczas aplikacji.
Skład
Jak na koreańskie kosmetyki marki Benton przystało, skład jest naturalny z minimalną zawartością wspomagających i niezbędnych substancji syntetycznych, których nie zaliczyłabym jednak do szczególnie kontrowersyjnych, no może z wyjątkiem polisorbatu który występuje jednak w śladowych ilościach.
Na pierwszym miejscu jest woda, a zaraz potem mamy glikol butylenowy który ma za zadanie ułatwić substancjom czynnym przenikanie w głąb skóry, regenerującą mucynę ślimaka o działaniu między innymi rozjaśniającym i gojącym, nawilżającą glicerynę, ester alkoholu cetylostearylowego i kwasu octowego czyli emolient tłusty, tworzący na powierzchni skóry ochronną, zmiękczającą i wygładzającą warstwę, która zapobiega odparowywaniu wilgoci, niacynamid o działaniu rozjaśniającym i przeciwzmarszczkowym, alkohol behenylowy jako składnik konsystencjotwórczy który natłuszcza i wygładza, konserwant hexanediol, cetearyl olivate czyli emolient otrzymywany z oliwy z oliwek, kwas palmitynowy o działaniu zmiękczającym i wygładzającym, oliwian sorbitolu który skutecznie nawilża i natłuszcza, olej z nasion jojoba, olej z nasion słonecznika, olej z nasion krokosza bawarskiego, olej arganowy, nawadniający kwas hialuronowy, ekstrakt z babki azjatyckiej, ekstrakt z liści hurmy wschodniej będącej silnym antyoksydantem o działaniu rewitalizującym, ekstrakt z kory wierzby białej o działaniu ściągającym i złuszczającym martwe komórki naskórka, ekstrakt z kory wiązu pospolitego oraz ekstrakt z listownicy palczastej czyli wodorostu o działaniu rewitalizującym, który odżywia, napina i chroni skórę. Inne substancje znajdujące się w składzie to także tokoferol czyli witamina E, peptydy wpływające na jędrność i poprawę elastyczności skóry, monostearynian gliceryny o działaniu wygładzającym i nawilżającym, kwas stearynowy zapobiegający rozwarstwianiu, kwas laurynowy, kwas mirystynowy tworzący na powierzchni skóry ochronną, natłuszczającą, zmiękczającą i wygładzającą powłokę, a także zagęszczający karbomer, nawilżający mocznik, arginina, rozjaśniająca adenozyna, jad pszczeli będący silnym składnikiem przeciwzapalnym i napinającym skórę który redukuje zmarszczki, glikol pentylenowy czyli humektant zapobiegający krystalizacji kosmetyku, ekstrakt z owoców sanshoo czyli górskiego pieprzu, ekstrakt z brodaczki właściwej, polisorbat 20 jako stabilizator i lecytyna o działaniu zagęszczającym i odżywczym.
Działanie
Jako że krem ten również pochodzi z serii Snail Bee, to wykazuje podobne działanie do esencji i lotionu o których wam już ostatnio wspominałam w części I, ale odnoszę wrażenie że w nieco innym zakresie.
Przede wszystkim znacznie gorzej działa na wypryski - owszem wysusza je oraz przyspiesza ich gojenie się, ale nie ogranicza ich pojawiania, a przynajmniej nie w jakimś znacznym stopniu co trochę mnie zawiodło bo skoro to produkt typu krem to oczekiwałam od niego większego stężenia składników aktywnych, a co za tym idzie bardziej efektywnego działania antybakteryjnego. Nie zrozumcie mnie w tym miejscu źle - krem jak najbardziej ma wpływ na stany zapalne, ale nie radzi sobie z nimi po prostu tak samo skutecznie jak dwa poprzednie kosmetyki z tej serii, dlatego na tym polu nie ma większych zasług. Ponadto, mimo ekstraktu z kory wierzby białej w składzie która wykazuje działanie złuszczające to nie odnotowałam żeby kosmetyk ten w jakimkolwiek stopniu odblokował moje pory przez co jego wpływ na ciemne zaskórniki na nosie również był znikomy. Jednak dzięki temu że nadal wykazuje działanie ściągające to były one mniejsze i utrzymał je w ryzach, podobnie jak rozszerzone pory na policzkach i tutaj nie mam mu nic do zarzucenia. Przez wzgląd na mega ciężką formułę obawiałam się trochę że mnie zapcha ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca i nie wykazał negatywnego wpływu na moją skórę.
Zastanawia mnie jego kiepska funkcja nawilżająca. Producent wspomina że dzięki zastosowaniu nietypowej metody podczas jego produkcji - jeśli dobrze rozumiem to wymieszania składników przy użyciu wysokiej temperatury powstałej dzięki parze wodnej (stąd określenie steam w nazwie), ma za zadanie wzmocnić jego funkcje w tym zakresie, a jak się tymczasem okazało krem ten jest typowym przeciętniakiem i owszem, utrzymuje optymalny poziom nawilżenia i zapobiega powstaniu przesuszeń ale nic ponadto. Jak na kosmetyk, który miał głównie nawilżać to w mojej ocenie wypada raczej kiepsko, co trochę mnie zdziwiło bo lotion radził sobie całkiem fajnie. I tak wiem... kremy zawsze stosuje się wraz z kosmetykiem nawadniającym jednak miałam już bardzo wiele takich, które spisywały się równie dobrze bez dodatkowej pomocy, więc nie uważam tego za konieczność.
Czy krem ten naprawdę wypadł tak źle? Zapewne czytając to co dotychczas napisałam tak właśnie myślicie, ale nie. Nie jest to zły kosmetyk i zapewne gdybym nie oceniała go z perspektywy całej linii Snail Bee którą miałam okazję wypróbować, to nie traktowałabym go tak surowo ale po prostu w porównaniu do nich wypada średnio, podobnie jak miało to miejsce z tonikiem, aczkolwiek dostanie wyższą ocenę bo ma kilka niepodważalnych zalet.
Krem ten przede wszystkim naprawdę pięknie wyrównuje oraz rozjaśnia ogólny koloryt cery - daje taki efekt transparentnego blasku i zdrowo wyglądającej skóry. Do tego fajnie ją wygładza i napina przez co drobne zmarszczki mimiczne pozostają niewidoczne. Odnotowałam także że tak jak to mają w zwyczaju kosmetyki ze śluzem ślimaka skutecznie niweluje wszelkie ślady po wypryskach i sprawia że znacznie szybciej znikają, nie pozostawiając po dobie tak mocnych przebarwień. Jak widzicie nie jest to zły kosmetyk, ale patrząc na esencję i lotion które tak dobrze się spisały po prostu mnie zawiódł bo oczekiwałam od niego znacznie więcej, no i niestety ale w przeciwieństwie do swoich poprzedników nie wykazał żadnego wpływu na unormowanie nadmiernego wydzielania sebum, na czym najbardziej mi zależało.
Zalety Wady
- Design opakowania - Nie wykazuje tak silnego działania antybakteryjnego
- Naturalny skład jak dwa poprzednie kosmetyki z tej serii
- Wygodna aplikacja - Pozostawia po sobie ciężką warstwę okluzyjną
- Zabezpieczony sreberkiem przed - Nie nadaje się na dzień pod makijaż
pierwszym użyciem - Nie eliminuje zaskórników na nosie i nie ogranicza sebum
- Wydajność - Brak zapachu
- Dostępność
- Konsystencja
- Cena
- Nie testowany na zwierzętach
- Przyspiesza zasychanie i gojenie się
wyprysków
- Zmniejsza rozszerzone pory, przez co
ciemne zaskórniki na nosie wydają się
nieco mniej widoczne
- Utrzymuje optymalny poziom nawilżenia
- Zabezpiecza skórę przed przesuszeniem
- Wyrównuje oraz intensywnie rozjaśnia
ogólny koloryt cery
- Daje efekt transparentnego blasku
- Sprawia że skóra jest bardziej napięta,
wygładzona a drobne linie mimiczne
niewidoczne
- Wykazuje silne właściwości regenerujące
i likwiduje przebarwienia powstałe po wypryskach
- Nie wywołał wysypu
MOJA OCENA:
Jeszcze do niedawna, maska w płachcie z serii Snail Bee była jedną jaka znajdowała się w asortymencie marki Benton, ale w ostatnim czasie firma zaczęła się rozrastać przez co dołączyło wiele nowych produktów, w tym masek, ale wiecie co? Biorąc pod uwagę jak dobrze ta się u mnie spisywała w zeszłym roku to wcale nie jest mi spieszno aby je wypróbować. Kiedy zdecydowałam się na dwa pełnowymiarowe opakowania to nie byłam pewna czy dobrze robię - wiecie, nasze wymagania oraz sama skóra przez cały czas się zmieniają i kosmetyk który świetnie się spisywał w przeszłości, po latach może okazać się przeciętniakiem, dlatego miałam pewne wątpliwości ale ostatecznie przełamałam się i stwierdziłam że skoro już i tak testuję całą serię Snail Bee, to wóz albo przewóz. Jeśli się nie sprawdzą to nie będzie tragedii bo nie są też kosmicznie drogie, zwłaszcza kiedy pakowane są w większej ilości. Powiem wam, że muszę częściej zdawać się na swoją intuicję bo jak na razie mnie nie zwiodła, przynajmniej jeśli mowa o kosmetykach, ale po kolei.
Tym razem zdecydowałam się na dwa pełnowymiarowe opakowania masek - każde z nich zawiera po 10 sztuk, tak więc łącznie uzbierała mi się całkiem pokaźna gromadka. Każda z masek jest pakowana osobno, dlatego mimo że mają naturalne składy to nie musicie się martwić o termin przydatności bo data ważności jest długa i wynosi około dwóch lat. Termin PAO, czyli okres przydatności od momentu otwarcia nie ma tutaj prawa bytu bo maski są jednorazowe i zużywamy je od razu po ich otwarciu.
Design kartonowego opakowania nie odbiega od wyglądu pozostałych kosmetyków z serii Snail Bee, o których już wam pisałam i także zdaje się być wykonane z niebarwionej, nieco szorstkiej w dotyku tekstury z nadrukowanymi, ciemnobrązowymi napisami. Opakowanie masek, które znajdują się w środku jest również w kolorze brązu jednak o innym odcieniu, chyba bardziej wpadającym w żółć. Jest wykonane z foliowego, nieprzeźroczystego plastiku i ma pojemność 20 gram. Przyznam, że w porównaniu do wielkości opakowań masek innych marek, to jest wyjątkowo niewielkie i mniej wydłużone, ale raczej nie przekłada się to na mniejszy rozmiar samej płachty bo i tak jest w środku złożona. Po jego rozdarciu ukazuje nam się właściwa maska, którą należy zaaplikować na twarz.
Jak pisze producent płachta wykonana jest z czystej bawełny i nasączona jest dostateczną ilością esencji. Po nałożeniu jej na twarz, zawsze dokładam jeszcze pozostałości ze środka ale na szczęście nic nie kapie, ani nie spływa. Płachta jest dosyć cienka i trudno się ją nakłada bo łatwo się wywija więc trzeba na to chwilę poświęcić - zdecydowanie wolę maski wykonane z grubej, hydrożelowej warstwy. Maska ma wycięte otwory na oczy ale bez odciętych fragmentów tak więc można ją także nałożyć na te obszary, ale tylko w teorii - nie jestem pewna czy produkt z pszczelim jadem powinien mieć kontakt z tak delikatną i wrażliwą okolicą jak strefa w pobliżu śluzówki oka, dlatego osobiście odradzam, natomiast na opakowaniu nie ma ostrzeżenia. Co do jej kształtu to mam wrażenie że ma złe proporcje bo z powodu braku charakterystycznych rozcięć w kilku miejscach trudno ją odpowiednio dopasować, ale ostatecznie przy odrobinie wysiłku da się to zrobić co nie zmienia faktu że mamy tu do czynienia z technologicznym minimalizmem - jest to płachta z naturalnej bawełny która jest nasączona esencją bez żadnych dodatkowych udziwnień. Maska pozostaje wilgotna przez cały okres jej noszenia i nie wysycha, a więc utrzymuje niezbędny poziom wilgoci ułatwiający składnikom aktywnym penetrację wgłąb skóry.
W składzie mamy takie substancje jak wyciąg z zielonej herbaty która słynie ze swych właściwości antyoksydacyjnych, rozjaśniających i antybakteryjnych, woda, glikol butylenowy ułatwiający przenikanie substancji aktywnych w głąb skóry, nawilżającą glicerynę, mucynę ślimaka która silnie regeneruje skórę i poprawia jej elastyczność, niacynamid czyli witaminę B3 która wspomaga walkę z przebarwieniami skóry, glikol pentylenowy czyli humektant zapobiegający krystalizacji kosmetyku, konserwant hexanediol, nawadniający kwas hialuronowy, ekstrakt z babki azjatyckiej, ekstrakt z listownicy palczastej czyli wodorostu o działaniu rewitalizującym, który odżywia, napina i chroni skórę. Następnie mamy jeszcze ekstrakt z liści hurmy wschodniej będący silnym antyoksydantem o działaniu rewitalizującym, ekstrakt z kory wierzby białej o działaniu ściągającym i złuszczającym martwe komórki naskórka, ekstrakt z kory wiązu pospolitego, ekstrakt z korzenia malwy różowej, ekstrakt z liści aloesu o działaniu ściągającym i przeciwzapalnym, peptydy wpływające na jędrność i poprawę elastyczności skóry, beta-glukan, betaina, pantenol, alantoina, guma ksantanowa o działaniu stabilizującym, rozjaśniająca adenozyna, jad pszczeli będący silnym składnikiem przeciwzapalnym i napinającym skórę który redukuje zmarszczki, polisorbat 20 jako kolejny stabilizator, lecytyna o działaniu zagęszczającym i odżywczym, ekstrakt z owoców sanshoo czyli górskiego pieprzu, ekstrakt z pulsatilla koreana oraz ekstrakt z brodaczki właściwej.
No a jak z działaniem? Maska zdecydowanie sprawdza się tak samo dobrze jak kiedyś i nadal należy do grona moich ulubionych, kosmetycznych perełek o których warto zawsze pamiętać. Przede wszystkim bardzo intensywnie rozjaśnia skórę i dobrze ją nawadnia, jednocześnie przy tym nie obciążając. Po jej zdjęciu, skóra jest przyjemnie wilgotna i schłodzona. Równie świetnie radzi sobie z porami wykazując mocne właściwości ściągające, przez co stają się one znacznie mniejsze, podobnie jak ciemne zaskórniki na nosie. Nie można jej również odmówić działania antybakteryjnego bo zdecydowanie zmniejsza stany zapalne i przyspiesza zanikanie wyprysków, a dzięki regenerującej mucynie ślimaka sprawia że przebarwienia które pozostają po wypryskach także szybciej znikają nie pozostawiając po sobie śladu. Skóra następnego dnia była przyjemnie miękka i wygładzona, napięta, odżywiona, a także mniej tłusta niż zazwyczaj. To jedna z niewielu masek w płachcie o tak dobrym składzie, która jest w stanie pozytywnie wpłynąć u mnie na unormowanie wydzielania sebum. Jeśli do tego dodać jeszcze fakt iż esencja prawie całkowicie się wchłania i nie pozostawia po sobie nieprzyjemnej, lepkiej warstwy okluzyjnej to myślę że mamy idealną maskę w płachcie dla cery mieszanej w kierunku tłustej bo nie ma mowy o zapchaniu i wywołaniu wysypu!
Podsumowanie
Choć dwa kosmetyki nie do końca spełniły moje oczekiwania to patrząc całościowo linia Snail Bee marki Benton bez wątpienia jest godna uwagi i mogę ją szczerze polecić zwłaszcza osobom ze skórą mieszaną, problematyczną i przetłuszczającą które liczą na dobre właściwości antybakteryjne, ściągające i regeneracyjne bo to na tych polach najlepiej się spisują.
Chciałabym w tym miejscu jeszcze raz zaznaczyć że przez wzgląd na to, że każdy z produktów zawiera w składzie pszczeli jad to przed ich zastosowaniem obowiązkowo należy wykonać próbkę uczuleniową bo to bardzo silna substancja, która może podrażnić wrażliwą skórę, oraz zaszkodzić osobom które są uczulone na jad owadów. W takiej sytuacji, najlepiej skonsultować się z lekarzem pierwszego kontaktu i po prostu zapytać, bo zdrowie zawsze powinno być najważniejsze i w pogoni za pięknem nie powinnyśmy o tym zapominać!
Czy polecam używać wszystkich kosmetyków z linii Snail Bee jednocześnie powołując się na sekwencję przedstawioną przez producenta? Odpowiedź brzmi absolutnie nie i już wam tłumaczę dlaczego. O ile pierwsze trzy kroki można łączyć, bo każdy z produktów jest lekki, to co do ostatnich dwóch mam spore wątpliwości. Jeżeli zastosujecie jednocześnie lotion oraz krem, gdzie oba kosmetyki mają ciężką formułę to długofalowe efekty mogą nie być najlepsze bo cera najzwyczajniej w świecie będzie nadmiernie obciążona, dlatego opierając się na swoim doświadczeniu polecam zdecydować się na tylko jeden z tych dwóch ostatnich kosmetyków. Krem połączony z produktami nawadniającymi jak tonik czy esencja, wykazuje o wiele silniejsze właściwości nawilżające i dopiero wtedy jest w stanie w pełni ukazać swój potencjał. Najbardziej lubię łączyć go z tonikiem, ale to od was zależy na jaki duet czy nawet trio się zdecydujecie!
Zdecydowanie mogę przyznać, że to jedne z fajniejszych koreańskich kosmetyków z naturalnymi składami które ostatnio testowałam i naprawdę warto zainteresować się całą linią Snail Bee bo jak na tak niskie ceny dostajemy produkty o zadowalającej jakości z dobrym działaniem - czego chcieć więcej?
Każdy z kosmetyków możecie zakupić na Jolse - mają identyczne ceny, więc możecie bez obaw wybrać którykolwiek z nich nie przeliczając przy tym który najmniej obciąży wasz budżet. Oczywiście do zakupów w tym sklepie zawsze dołączane są różne fajne próbki w całkiem sporej ilości i często są promocje, więc jeśli jeszcze go nie znacie to zachęcam żeby tam zerknąć!
Poniżej zamieszczam dla was linki do obu opisanych kosmetyków:
BENTON Snail Bee High Content Steam Cream - koszt 19,80 USD ~ 72 zł
BENTON Snail Bee High Content Mask - koszt 20 USD ~ 75 zł
No i link dla tych, którzy jeszcze nie zapoznali się z poprzednią recenzją na temat kosmetyków z tej serii, mianowicie toniku, esencji oraz lotionu:
ZOBACZ: BENTON, SNAIL BEE HIGH CONTENT LINE CZ. I - SKIN, ESSENCE AND LOTION
Co myślicie o kremie oraz maskach w płachcie z serii Snail Bee dziewczyny? Używacie kremów, czy stawiacie jednak na lżejsze produkty jak sera bądź esencje? Lubicie śluz ślimaka w kosmetykach? A może was jednak obrzydza? Znacie markę Benton? Koniecznie dajcie znać w komentarzach! :)
Benton znam , ale nic nie próbowałam jeszcze. Śluzu ze ślimaka w swoich kosmetykach nie widzę jak juz wcześniej pisałam :-) ja stosuję zawsze serum/esencje a następczo krem, więc to i to
OdpowiedzUsuńNic dziwnego - to popularna substancja, ale fakt faktem że nie należy do najprzyjemniejszych i mając świadomość skąd i jak jest pozyskiwana można mieć przed nią opory, więc świetnie to rozumiem ;)
UsuńTeż często stawiam na takie rozwiązanie i po lżejszych kosmetykach nakładam krem, ale częściej zimą, gdy moja skóra naprawdę tego potrzebuje bo latem łatwiej się zapycha :D
Na ten krem czaję się już od dłuższego czasu i zużycie dwóch próbek+ Twoja opinia utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak trzeba wypróbować pełnowymiarowy produkt :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mój wpis pomógł Ci podjąć decyzję! :)
UsuńNawet jeżeli nie krem, to w końcu będę musiała przetestować kosmetyki z tej serii, ponieważ bardzo mnie ciekawią.
OdpowiedzUsuńZ całego serca polecam esencję, lotion oraz maski w płachcie - spisały się u mnie najlepiej i dały najbardziej zauważalne efekty :P
UsuńNie miałam okazji poznać jeszcze tej marki, ale kosmetyki z tej serii bardzo mnie zaciekawiły. Maski w płacie ostatnio bardzo polubiłam i taki sposób nakładania maski mi odpowiada. Co do kremu lubię jak ładnie pachnie no tutaj tego nie ma ale mimo to rozejrzę się za nim.
OdpowiedzUsuńTak, dla mnie brak zapachu też jest sporą wadą ale przy okazji części I już kilka osób mi pisało, że dla nich z kolei to zaleta i bardzo sobie chwalą bezzapachowe kosmetyki. Z drugiej strony gdyby producent miał użyć syntetycznych perfum, a nie naturalnych aromatów to też bym podziękowała za takie rozwiązanie i postawiła jednak na lepszy skład :D
UsuńKrem nie dla nas. Na pewno byłby za ciężki a do tego nie działa na wypryski i zaskórniaki. Natomiast maseczka nas zaciekawiła i jesteśmy ciekawe tego efektu rozjaśnienia skóry :)
OdpowiedzUsuńTak, maska swoje właściwości rozjaśniające zawdzięcza właśnie regenerującemu śluzowi ślimaka, nawadniającemu kwasowi hialuronowemu, witaminie B3 i adenozynie. Pozostałe substancje działają wspomagająca albo na inne problemy skórne :)
UsuńFirma Benton juz od dłuzszego czasu mnie interesuje. Ten kosmetyk rowniez hah, szczególnie, ze ma tyle zalet. Przez sam wpływ na przyspieszenie gojenia sie wyprysków juz go chce :)
OdpowiedzUsuńMasz na myśli maskę zgadza się? W przeciwieństwie do kremu rzeczywiście znacznie polepsza sytuację z wypryskami, mimo tego że to taki kosmetyk bardziej doraźny niż do codziennego stosowania :)
UsuńZauwazyłam, ze śluz z ślimaka jest dość często wykorzystywany w kosmetykach i chyba zrobiło się o nim głośniej jakoś rok, dwa lata temu. Bo wcześniej takiego boom nie słyszałam :p Jeśli chodzi o firmę to znam ją tylko i wyłącznie dzięki Tobie. mam wrażenie, że nawet mi się nie obiła o uszy - serio! Ale przyjrzę się jej. Maseczkę bardzo chętnie bym przetestowała, bo ostatnio mam fioła na ich punkcie :p
OdpowiedzUsuńTo jest śluz ślimaka, a nie ze ślimaka kochana :D Ślimaki nie są zabijane aby go pozyskać, to ta śliska substancja którą po sobie pozostawiają.
UsuńTak, w Polsce ten składnik stał się popularny dopiero niedawno, ale w Korei w kremach był już w 2011 roku, więc dosyć mocno nas wyprzedzili w zakresie kosmetycznej technologii :D
Co do masek, to też bardzo je lubię i tą mogę uznać za jedną z lepszych jakie stosowałam i szczerze polecić <3
Uwielbiam koreańskie kosmetyki i na pewno zainteresuje się kosmetykami z tej serii :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
https://fochoblog.blogspot.com/
Linia Snail Bee jest cudowna, na pewno będziesz zadowolona! :)
UsuńKocham koreańskie kosmetyki!:)
OdpowiedzUsuńPierwsze na co zwróciłam uwagę to zdjęcia - są naprawdę śliczne! Krem zdecydowanie nie dla mnie jeśli nie nadaje się pod makijaż, bo z moją wieczorną pielęgnacją to trochę słabo. Maskę zdecydowanie chciałabym przetestować :)
OdpowiedzUsuńDzięki kochana, zdjęcia robione tego samego dnia co te do poprzedniej części więc są utrzymane w tym samym, podobnym klimacie :D
UsuńWieczorna pielęgnacja jest bardzo ważna bo to właśnie wtedy skóra przyswaja najwięcej składników i się regeneruje dlatego nie warto jej zaniedbywać :P
U mnie ten krem też chyba nie zda testu
UsuńNie wiem dlaczego ale jak zobaczyłam zdjęcie na insta kosmetyk skojarzyl mi się z peelingi em kawowym 😂😂😂. A tu mamy śluz ślimaka w składzie a zatem co ma piernik do wiatraka hahhahah??? Maski w plachcie Lubie a więc jestem na tak
OdpowiedzUsuńNo żywych ślimaków jako tła do zdjęć bym nie użyła, a kawa pod względem kolorystycznym pasowała mi tutaj najlepiej hahahaha :D
UsuńCzytając ten artykuł oczywiście jak zawsze przeanalizowałam dokładnie cały skład. Zupełnie nie ma się do czego przyczepić, co bardzo mnie cieszy. Nie mogę się już doczekać kiedy przetestuję specyfiki tej firmy.
OdpowiedzUsuńPS. Zrobiłaś na prawdę przepiękne zdjęcia.
Dzięki kochana, zawsze bardzo się staram ze zdjęciami bo nie dość że uwielbiam je robić, to chcę także aby moje treści były przyjemne w odbiorze pod względem wizualnym, a nie tylko merytorycznym :D
UsuńCo do składu to Bentony rzeczywiście są fajną i naturalną marką, aczkolwiek ja tam parę rzeczy wynalazłam jak na przykład te polisorbaty. No ale o ideały ciężko, więc myślę że i tak jest dobrze bo są daleko w składzie :))
Muszę przyznać, że zaciekawiły mnie kosmetyki ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com
Robisz tak śliczne zdjęcia, że aż brak mi słów jak je oglądam! Też używam kremu ze śluzem ślimaka i jest to cudowny produkt :) MÓJ BLOG
OdpowiedzUsuńDzięki kochana! Jakiej marki kremu ze śluzem ślimaka obecnie używasz? :)
UsuńMaseczkę z tej serii uwielbiam natomiast jeśli chodzi o krem to mnie głównie odstrasza zapach - jest dość nieprzyjemny moim zdaniem :)
OdpowiedzUsuńA widzisz, dla mnie jest on kompletnie niewyczuwalny :D Chyba mam mniej wrażliwy nos :P
UsuńMam kremik i esencję z tej linii i jednak zdecydowanie bardziej przypadła mi esencja do gustu. Tak jak wspomniałaś nie jest to lekki krem w swojej konsystencji dlatego troszkę się zmuszam żeby go używac:(
OdpowiedzUsuńTak, ja mam podobnie. Zapewne zużyję go do końca, ale bardziej z przymusu niż rzeczywistych chęci bo niczym szczególnym się nie wyróżnia na tle pozostałych kosmetyków z tej serii ;)
UsuńHmmm z tej linii miałam lotion i był bardzo przyjemny, przyznam się, że się zdziwiłam, że krem jest przeciętny. Jestem ciekawa jakby się spisał na mojej suchej skórze, nie ukrywam, że u mnie priorytetem jest mocne nawilżenie, a tutaj chyba jest dosyć przeciętnie. Maseczki w płachcie uwielbiam i kupuję w dużych ilościach, aczkolwiek tej akurat nie miałam. Takie maski są świetnym sposobem na szybką poprawę kondycji skóry.
OdpowiedzUsuńTak, ja też byłam mega zaskoczona bo lotion nawilżał o wiele lepiej, a przecież w teorii powinno być zupełnie na odwrót :D
UsuńNo cóż... wszystko trzeba przetestować na własnej skórze i dopiero wtedy zyska się pewność co do właściwości jakie zapewnia dany produkt ;)
Ja właśnie słyszałam, że produkty ze śluzem ślimaka super działąją na cerę trądzikową i na pewno się zaopatrzę w jakiś kosmetyk :) Te prezentują się naprawdę super!
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie ;) Miło mi będzie jak skomentujesz i również zostaniesz ze mną dłużej ;) MÓJ BLOG
Tak, też obiło mi się to o uszy, więc warto spróbować!
UsuńSporo tych kosmetyków ze śluzem ślimaka ostatnio. Ogólnie po lekturze nie czuję się przekonana, za dużo minusów, za mało realnych korzyści. także ja raczej nie sięgnę
OdpowiedzUsuńTak, kremu rzeczywiście nie mogę polecić, ale za to maska jest naprawdę super!
Usuńa więc maskę chętnie wypróbuję :)
OdpowiedzUsuńWow, prezentują się genialne ale to zapewne sprawka również pięknych zdjęć! Jestem pełna podziwu! Ja nigdy nie testowałam takich "ślimaczkowych" produktów, ale chętnie się skuszę! :)
OdpowiedzUsuńhttp://redamancyy.blogspot.com/
Cieszę się, że zdjęcia się podobają! :)
UsuńŚlimakowe kosmetyki są bardzo modne na naszym rynku już od co najmniej kilku lat, więc warto się na coś skusić i wypróbować dobroczynne właściwości śluzu na własnej skórze!
Ja mam cerę mieszaną, ale chyba na ten krem bym się nie zdecydowała ze względu na wady, jakie wymieniłaś. Wszystkie razem wzięte to istny koszmar na mojej twarzy: przetłuszczona, z wągrami i wypryskami. Już to przechodziłam :/
OdpowiedzUsuńTeż mam mieszaną w kierunku tłustej i mimo że się u mnie nie do końca sprawdził, to też nie zaszkodził ale różnie to bywa ;) Jeśli Twoja cera bardzo łatwo się zapycha to warto zainteresować się lżejszymi kosmetykami z tej serii, na przykład cudowną esencją którą pokochałam całym sercem i mogę szczerze polecić :D
UsuńWarte przetestowania ;)
OdpowiedzUsuńJak najbardziej ;) To, że krem nie do końca się u mnie sprawdził nie znaczy że u każdego tak będzie :D
UsuńBenton jako firmę lubimy, zwłaszcza maseczki nam podpasowały z tej firmy i aloes z propolisem :)
OdpowiedzUsuńTak, ostatnio się dowiedziałam że Benton ma więcej maseczek niż ta z serii Snail Bee, więc na pewno też przyjdzie na nie kolej :)
UsuńKosmetyki tej firmy lubię, a ze śluzem ślimaka miałam maseczkę w płachcie i byłam bardzo zadowolona, ale chyba bardziej lubię aloes. ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie muszę koniecznie wypróbować jeszcze aloesową serię :)
Usuńmaseczki w płachcie sa nie do zastąpienia
OdpowiedzUsuńCałkowicie się zgadzam - maski w płachcie to cudowny wynalazek <3
Usuń