9/10/2017
Lily Lolo, Naturalny Prasowany Róż do Policzków w odcieniach Coming Up Roses, Life's a Peach, Burst Your Bubble oraz Tawnylicious
Hej dziewczyny!
W dzisiejszym wpisie chciałabym przestawić wam po raz kolejny róże do policzków z Lily Lolo - marki słynącej z dobrej jakości kosmetyków mineralnych, ale tym razem już w nie w sypkim wydaniu, a prasowanym dla wielbicielek szybkich i łatwych rozwiązań. Jeżeli jesteście ciekawe, czy oczarowały mnie tak samo jak te o których pisałam tutaj, a także czym się od nich różnią to zapraszam !
Opis Producenta
Aksamitnie miękkie i łagodne dla cery, prasowane róże do policzków Lily Lolo za sprawą swojej świetnej pigmentacji doskonale sprawdzą się w lekkim, naturalnym makijażu, oraz gdy będziesz chciała mocniej podkreślić rumieńce. Co istotne, w ich skład wchodzą wyciąg z mikołajka nadmorskiego i olejek arganowy mające właściwości przeciwstarzeniowe oraz nawilżający olejek jojoba. Niezastąpione w podróży i w podręcznej kosmetyczce, prasowe róże Lily Lolo mają przepiękne opakowanie z lusterkiem i są również niezwykle łatwe w aplikacji.
- Jedwabiście kremowa formuła zapewniająca łatwą aplikację
- Intensywność koloru zależy od ilości nałożonych warstw
- Przeciwstarzeniowe ekstrakt z mikołajka nadmorskiego oraz olejek arganowy
- Nawilżający olejek jojoba
- Naturalne antyoksydanty oraz ochrona przeciwbakteryjna
- Nie zawiera substancji zapachowych ani talku
- Idealny do podręcznej kosmetyczki
- 4 g
- Odpowiedni dla wegan
Coming Up Roses - Matowy, różany róż do policzków. Elegancki i stylowy odcień.
Life's a Peach - Matowy, prasowany róż do policzków. Odcień utrzymany w kolorze dojrzałej brzoskwini.
Burst Your Bubble - Uroczy, matowy odcień w kolorze cukierkowego różu.
Tawnylicious - Matowy brąz, świetnie sprawdzający się zarówno jako róż, jak i bronzer.
Sposób użycia:
Nakładaj oszczędnie wzdłuż kości policzkowych używając w tym celu pędzla do różu.
MICA, SIMMONDSIA CHINENSIS (JOJOBA) SEED OIL, ARGANIA SPINOSA (ARGAN) KERNEL OIL, PUNICA GRANATUM (POMEGRANATE) SEED OIL, TOCOPHEROL, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL, LEPTOSPERMUM SCOPARIUM (MANUKA) OIL, SODIUM HYALURONATE, ERYNGIUM MARITIMUM CALLUS CULTURE FILTRATE, [+/- CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE), CI 77742 (MANGANESE VIOLET), CI 77491 (IRON OXIDE), CI 77499 (IRON OXIDE)]
Moja Opinia
Odkąd po raz pierwszy wypróbowałam podkład ze sklepu Costasy, to kosmetyki mineralne tak bardzo mnie zauroczyły, że nie będzie przesadą jeśli stwierdzę że kompletnie zdominowały one moją kosmetyczkę i regularnie towarzyszą mi w codziennym makijażu. Są wygodne, dobre dla skóry i bez problemu łączą się także ze zwykłymi kosmetykami, które z naturalnością nie mają wiele wspólnego, a to dla mnie ważne ponieważ mam wśród nich kilka ulubionych paletek z cieniami. Lubię rozwiązania, gdzie możemy tylko zyskać i nie musimy przy tym z niczego rezygnować. Tak więc nikogo zapewne nie zdziwi, że postanowiłam wypróbować róże w wersji prasowanej, prawda?
Pierwszą z rzeczy, która kompletnie odróżnia je od tych sypkich, jest opakowanie - przede wszystkim jest o wiele mniejsze, wąskie i otwiera się na zatrzask, przypominając przez to klasyczne puzderko. Szata graficzna utrzymana jest jednak w tej samej tonacji, zarówno kartoniku, w środku którego znajdują się zdobienia, jak i właściwego opakowania w minimalistycznym stylu w czarno białych, klasycznych kolorach, w którym umieszczony jest produkt do makijażu. Muszę przyznać, że mając tak wiele kosmetyków, tej marki czasami mam już problem żeby za pierwszym razem sięgnąć po to co chcę, ponieważ wyglądem są one do siebie bardzo podobne i odróżnia je w zasadzie wyłącznie rozmiar, przynajmniej przy patrzeniu z góry. Po otwarciu puzderka ukazuje nam się niewielkich rozmiarów lusterko oraz wybrany odcień różu. Nie ma go za wiele, bo tylko 4 g ale zapewniam was, że kosmetyki mineralne są na tyle wydajne że ów róż wystarczy wam na długie miesiące, jeśli nie lata w zależności od tego jak często będziecie go używać, a także jak mocnego efektu oczekujecie.
U mnie na chwilę obecną, zużycia praktycznie w ogóle nie widać, a środek o dziwo nie jest nawet zabrudzony co warto podkreślić, bo minerały mają to do siebie że trudno utrzymać ich opakowania w czystości, zwłaszcza ciemną część, na której pozostają także odciski palców. Tutaj akurat, dzięki temu że produkty są prasowane i się nie kruszą, owo zjawisko nie występuje więc nie musicie się martwić, że mogą wam przypadkowo zabrudzić kosmetyczkę. Chociaż jeżeli mam być szczera, to wiele osób przestrzegało mnie przed tymi 'złymi' mineralnymi kosmetykami, twierdząc że cała moja łazienka będzie kolorowa, ale to chyba bardziej zależy od tego, kto ich używa - przy każdym zastosowaniu bardzo uważam na opakowanie i po prostu dbam o to, aby jakoś wyglądało - nie czekam aż zbrudzi się do tego stopnia żeby pozostałości osadzały się w miejscu, w którym je przechowuje i podczas aplikacji także nie robię gwałtownych ruchów. Ale jedno muszę przyznać - gdy taki sypki mineralny róż, spadnie wam na ziemię w momencie, kiedy jest otwarty i wysypany na wieczko, to nie jest za fajnie. Przez nieostrożność zdarzyło mi się to tylko raz, bo bardzo się wtedy spieszyłam i w dodatku źle czułam, przez co niechcący strąciłam je łokciem na biały dywanik. Oczywiście nie zabarwił się, ale i tak po otrzepaniu od razu powędrował do prania. Tak więc, przy produkcie prasowanym nie ma takiego zagrożenia - jeżeli macie dwie lewe ręce to polecam wybrać róż właśnie w tej wersji.
Jeśli chodzi o konsystencję to jest sucha i pudrowa, oraz gładka bez wyczuwalnych drobinek. Róże, które wybrałam są kompletnie matowe, chociaż z drugiej strony gdy dam je pod światło to mają w sobie nieznacznie satynowy poblask, ale nie jest on widoczny po ich aplikacji. Nie zauważyłam żeby róże podczas aplikacji na pędzel jakoś szczególnie mocno się kruszyły. Mają całkiem dobrą pigmentację, ale słabszą niż w przypadku sypkich, przez co jest mniejsza szansa że zrobicie sobie nimi krzywdę - bowiem głębie koloru, możecie stopniować poprzez ich warstwowe nakładanie. Jeżeli czytałyście moją recenzje różów sypkich, to być może pamiętacie że początkowo miałam problem z ich aplikacją. W tym przypadku od pierwszego ich nałożenia szło mi bardzo dobrze i z łatwością uzyskałam pożądany efekt. Myślę, że to ważne zwłaszcza dla dziewczyn początkujących. Róże sypkie, mimo słabszej pigmentacji są o wiele łatwiejsze w nakładaniu oraz bardziej intuicyjne. Ale żeby nie było tak kolorowo to mają również spory minus - niewielka gama dostępnych kolorów. Do wyboru spośród prasowanych róży jest tylko siedem odcieni w tonach różowych, brzoskwiniowych i brązowych, a także dwa zestawy duo, natomiast w przypadku klasycznych róży sypkich jest ich prawie dwa razy więcej. Mimo wszystko, znalazłam dla siebie takie, które bardzo mi się podobają i są to kolejno:
Dwa kolory spośród tonów różowych - Coming Up Roses oraz Burst Your Bubble - pierwszy z nich jest chłodniejszy i bardziej wpada w fiolet, natomiast drugi ciepły, wpadający nieznacznie w czerwone, malinowe odcienie. Oba kolory są zgaszone przez co wyglądają elegancko i wytwornie.
Jeden kolor z tonów brzoskwiniowych - Life's a Peach - jasny i żywy pomarańcz, pełen energii w ładnym i ciepłym odcieniu. Wiecie, kiedyś nie sądziłam, że taki kolor będzie do mnie pasował ale byłam oczarowana sypką wersją Cherry Blossom, dlatego chciałam coś podobnego, ale jednocześnie nie takiego samego i to był strzał w dziesiątkę.
Ostatnim, był kolor spośród brązów - jedyny znajdujący się w ofercie Tawnylicious - jego wybór to był akurat taki mały eksperyment. Nie byłam pewna, czy nie okaże się za ciemny dla mojej karnacji, ale zaryzykowałam. Jest to ciepły i najintensywniejszy kolor spośród wszystkich pozostałych, o burgundowym zabarwieniu - przynajmniej takie odnoszę wrażenie, bo nie jest to czysty brąz jak w przypadku kosmetyków do konturowania. Dzięki temu, że pigmentacja jest jaka jest, mogę bez problemu regulować jego krycie - okazał się być wręcz ideałem na nadchodzącą jesień i jestem pewna, że będzie pięknie komponował się z moimi brązowymi pomadkami, na które właśnie czekam.
Do aplikacji róży najlepiej używać średniej wielkości pędzla z miękkim włosiem - zawsze żałuję że marka Lily Lolo nie zapewnia ich w zestawie, jednak biorąc pod uwagę ich ceny nie ma się co dziwić, bo wtedy kwota końcowa takiego różu byłabym niesamowicie wysoka i nie sądzę żeby ktoś się na niego skusił. Poza tym, najczęściej posiada się kilka odcieni, a przecież nie potrzebujemy aż tylu pędzli w kosmetyczce - jeżeli szukacie dobrej jakości pędzli, to sklep Costasy również ma je w swojej ofercie i możecie znaleźć je tutaj. Mogę wam je szczerze polecić bo dotychczas miałam już kilka i na żadnym z nich się nie zawiodłam, a znacznie ułatwiły mi wykonanie makijażu.
Co do składu produktów to jest oczywiście naturalny i oprócz odpowiednich pigmentów nadających kolor, które znajdują się na końcu, mamy tutaj masę różnego rodzaju olejków takich jak jojoba, arganowy, z granatu, tokoferol czyli słynną witaminę E, olej ze słonecznika, olej manuka, a nawet kwas hialuloronowy, przez co dziwi mnie że róże nie są w ogóle tłuste, ale z drugiej strony ich większą część stanowi zapewne mika znajdująca się na samym początku. Jeden składnik brzmiał dla mnie dosyć obco - Eryngium Maritimum Callus Culture Filtrate, ale sprawdziłam go i to nic innego jak po prostu wyciąg z mikołajka nadmorskiego, o którym wspomina producent. Zastanawiam się która z substancji odpowiada za zapach bo szczerze, ale jest on po prostu okropny i przywodzi mi na myśl jakieś stare drewno z kominka...dobrze, że nie jest wyczuwalny na skórze bo chyba bym tego nie zniosła.
Róże utrzymują się na swoim miejscu przez cały dzień i nic się z nimi nie dzieje. Podczas aplikacji w ogóle się nie kruszą i nie wędrują w postaci zagubionych drobinek na inne partie twarzy, nie tworzą smug oraz nierównych plam. Nie wysuszają skóry oraz nie podkreślają załamań czy innych nierówności, jak rozszerzone pory.
Reasumując, róże prasowane są świetnym wyborem dla dziewczyn które rano bardzo się spieszą i mają mniej czasu ponieważ nie trzeba przesypywać ich na wieczko, przez co aplikacja zajmuje znacznie mniej czasu. Ponadto, nie są tak skrajnie mocno napigmentowane i ciężko zrobić sobie nimi krzywdę w postaci nierówno podkreślonych policzków - w zależności od tego, jak wiele warstw się nałoży, można uzyskać całkowicie naturalne wykończenie, bądź mocniejsze i bardziej wyraziste na wieczór. Prasowane róże możecie kupić w sklepie Costasy w cenie 60 zł. Co do swatchy pozostałych odcieni, to niestety ale róż w tej wersji nie jest dostępny w próbkach, dlatego nie miałam możliwości aby przygotować dla was porównania wszystkich kolorów.
PLUSY MINUSY
- Dostępność - Konieczność dokupienia pędzla do aplikacji
- Wydajność - Zapach
- Szata graficzna - Stosunkowo niewielka gama kolorów
- Tekstura
- Nie pylą się, ani nie osypują
- Idealnie matowe
- Nie podkreślają rozszerzonych porów
oraz innych załamań
- Nie wysuszają skóry
- Proste, łatwe i intuicyjne w aplikacji
- Aplikacja jest szybsza niż w przypadku
różów w formie sypkiej
- Kolory są dobrze napigmentowane,
jednak nie na tyle aby zrobić sobie plamy
bądź nierówno je nałożyć
- Możliwość stopniowania odcienia dzięki
warstwowemu nakładaniu
MOJA OCENA:
A wy dziewczyny, znacie markę Lily Lolo? Miałyście już od nich jakiś kosmetyk? Lubicie kosmetyki mineralne? Co sądzicie o tych różach? Bardziej wolicie je w wersji sypkiej czy prasowanej? :)
Piękne odcienie, żałuję, że mój stan cery nie pozwala na używanie różu
OdpowiedzUsuńDlaczego? Te akurat są naturalne, bez syntetycznych i szkodliwych substancji w składzie, więc nie powinny zaszkodzić :)
UsuńBardzo naturalne kolory, fajnie, że wychodzą prasowane :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, to całkiem spore udogodnienie :D
UsuńMoj kolor cery również niezbyt pozwala na róż :/
OdpowiedzUsuńhttp://cravean.blogspot.com
Myślę, że to po prostu kwestia doboru odpowiedniego odcienia ;)
UsuńPiękne odcienie, zakochałam się! <3
OdpowiedzUsuńIlość plusów tylko zachęca do zakupów.
Pozdrawiam!
lublins.blogspot.com
Te różne wyglądają tak pięknie i gładko i maja tak cudowne kolory ze kuszą mnie niesamowicie :D
OdpowiedzUsuńONLY DREAMS
Mam co do nich dokładnie takie same odczucia :P
UsuńBardzo mi się podobają te róże - będę je musiała kiedyś kupić ^^
OdpowiedzUsuńyollowe.blogspot.com
W takim razie zachęcam do śledzenia fanpaga sklepu Costasy, bo często mają promocje i można trafić na fajne obniżki cen ;)
UsuńPoczątkowo pomyślałam, że kolory są bardzo mocne, ale na skórze ładnie wyglądają i nie dają przesadnego efektu. Ja też ze względu na stan skóry praktycznie nie stosuję różu, mam na kościach policzkowych przebarwienia i nierówności po trądziku, a róż to tylko podkreśla :(
OdpowiedzUsuńOj, to szkoda :( Miałam kiedyś podobny problem i też unikałam różów oraz jakiegokolwiek konturowania, nawet przy większej okazji. Obecnie stan mojej cery jest w miarę dobry, więc mogę sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa :D
UsuńPodobaja mi sie odcienie tych rozy :D
OdpowiedzUsuńFajna opcja, ja bym z chęcią przetestowała, tym bardziej, że lubię kosmetyki o dobrym składzie i nie lubię zbyt dużo czasu spędzać przed lustrem
OdpowiedzUsuńte kosmetyki kuszą już samym swoim pięknym wyglądem ;) to minimalistyczne piękno! sama zastanawiam się nad zainwestowaniem w nie i nad małą reorganizacją mojej kosmetyczki. Ceny co prawda są wyższe, ale skoro produkty są wydajne inwestycja wydaje się być trafiona :) w tych różach brakuje mi nieco kolorów- te są dość mocne i nie wiem jak sprawdziłyby się na mojej bladej cerze..
OdpowiedzUsuńTak, to prawda że szata graficzna produktów marki Lily Lolo jest bardzo wyróżniająca i ten minimalistyczny design jest ich cechą charakterystyczną :)
UsuńCo do kolorów, to gama kolorystyczna jest dosyć niewielka, ale zawsze można też zerknąć na róże w sypkiej formie - myślę, że świetnie się uzupełniają.
Pigmentacja w prasowanych jest mniejsza i raczej ciężko zrobić sobie plamy. One tylko w opakowaniu wyglądają na takie ciemne :P Używa się ich znacznie łatwiej niż tych w formie sypkiej, przy których trzeba nabrać nieco wprawy ;)
Mam dwa róże z Lily Lolo które bardzo lubię ale w formie sproszkowanej :)
OdpowiedzUsuńRównież mam dwa w formie sypkiej i podobnie jak Ty, bardzo za nimi przepadam :D
UsuńBardzo lubię kosmetyki Lily Lolo i używałam kiedyś ich różu, ale jeszcze w wersji sypkiej. Byłam bardzo zadowolona z efektu, trwałości, koloru, jednak taka forma aplikacji była dla mnie mało wygodna. Postawienie na kosmetyki prasowane to strzał w dziesiątkę - te opakowania są piękne, a w dodatku naprawdę funkcjonalne. Co prawda mam bronzer i cienie do powiek, ale są one takie same jak te od różu. Mimo, że używam już ich sporo czasu, to nie zniszczyły się, nie mam też problemu z utrzymaniem ich w czystości:)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja!
Ja już się przyzwyczaiłam do aplikacji sypkich produktów, bo na co dzień używam mineralnego podkładu z Lily Lolo :P Ale przyznaję, że takie prasowane kosmetyki, to duże ułatwienie i rzeczywiście łatwiej utrzymać je w czystości :D
UsuńBardzo lubię róże w takiej formie, więc z ciekawości wypróbowałabym najjaśniejszy odcień bo kolory są dość mocne.Do tej pory byłam bardzo zadowolona z różów Sephory i Lancome.
OdpowiedzUsuńKolory tylko wyglądają na mocne, w rzeczywistości pierwsza warstwa nałożona na policzki nie jest wyrazista - efekt stopniuje się poprzez dokładanie produktu ;) Moim zdaniem, róże Lily Lolo w wersji prasowanej, są delikatniejsze niż te w formie sypkiej i lepiej nadają się dla dziewczyn początkujących lub takich, które preferują bardziej subtelny makijaż ;)
Usuńkosmetykami Lily Lolo można zachwycać się w nieskończoność, ja uwielbiam ich podkłady :-)
OdpowiedzUsuńJa też jestem zakochana w mineralnych podkładach! <3
UsuńPrzepiękna prezentacja i zdjęcia *-* kolory śliczne, na jesień i lato idealne, do mnie uśmiecha się In Pink z ich palety, brudny, chłodny róż :) Uwielbiam róże, mam ich sporo, ale ciągle za mało :)
OdpowiedzUsuńJa tak samo - mimo, że mam ich już kilka, to nadal marzą mi się nowe kolory :D
UsuńBez wątpienia pięknie wyglądają :)
OdpowiedzUsuńZ ciekawością przeczytałam Twoją notkę na temat tych różów, to,ze są idealne dla wegan to już jest ich pierwszy plus, poza tym szeroka jak na róże gama kolorystyczna tez bardzo do mnie przemawia. Jak zawsze świetnie napisany post pełen pięknych fotografii :-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Tak, fajnie że Lily Lolo bierze pod uwagę, że nie każdy chce na siebie nakładać kosmetyki, które w składzie mają składniki pochodzenia zwierzęcego ;) Dzięki za miłe słowa! :*
UsuńBardzo cieszy mnie też fakt,że coraz mniej firm testuje swoje produkty na zwierzętach :-) Życzę Ci miłego weekendu i również dziękuję za miły komentarz.
UsuńRóżu nie używamy ale z chęcią byśmy się na jakiś z tej firmy skusiły :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne mają odcienie :)
OdpowiedzUsuńKolory nie są dla mnie, ale opakowania mają śliczne :)
OdpowiedzUsuńZawsze można jeszcze poszukać wśród różów sypkich - wybór odcieni jest o wiele większy :P
UsuńMam jeden i jest fajny, ale ostatnio moje serce nalezy do Zoevy :)
OdpowiedzUsuńJaki masz odcień ? :D Znam Zoeve, ale jeszcze niczego z niej nie miałam :P
UsuńZ Lily Lolo mam tylko sypki róż i jestem z niego bardzo zadowolona. Ma świetną pigmentację, nie sprawia problemów w czasie aplikacji i jest bardzo trwały. Prasowane bardzo mnie kuszą, są dużo lepszym rozwiązaniem w czasie podróży!
OdpowiedzUsuńTak, ja też bardzo lubię róże w wersji sypkiej, a prasowane rzeczywiście są w sam raz na jakąś podróż, albo nawet do noszenia na uczelnię czy do pracy ;)
UsuńO nie, jakie cudowne kolory! Life's a Peach i Tawnylicious to moje barwy, chociaż boje się, że Tawnylicious może być za ciemny. Szkoda, że nie mają pędzelka chociaż małego, ale za to mają spore lusterka co jest plusem dla mnie :)
OdpowiedzUsuńEfekt można zawsze stopniować i efekt nie jest jakiś super mocny przy pierwszej warstwie, więc raczej byś sobie krzywdy nie zrobiła :)
UsuńŚliczne kolory! Wydają się bardzo dobre!
OdpowiedzUsuńhttp://lessarax.blogspot.de/
Przepiękne~ Mi najbardziej podoba się Life's a Peach
OdpowiedzUsuńMój blog
Nie używam różu, ponieważ nigdy nie wiem jak mam daleko się posunąć rozprowadzając go.
OdpowiedzUsuńJeżeli nie masz w tym wprawy, to najlepiej nie szaleć i nałożyć odrobinę na centralną część policzków, a następnie dokładnie rozetrzeć dobrym pędzlem ;)
UsuńJa zdecydowanie wolę wersję prasowaną, te sypkie jak sama nazwa wskazuje - ciągle mi się rozsypują ;)
OdpowiedzUsuńNiestety jestem posiadaczką cery naczynkowej i róże nie wyglądają u mnie najlepiej. Za to bardzo lubię podkład mineralny Lily Lolo :)
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam ich podkłady i mam je w aż trzech kolorach, które stosuję zamiennie w zależności od pory roku :D
UsuńRóżu raczej nie używam, ale pudry zdecydowanie wolę prasowane niż sypkie.
OdpowiedzUsuńdla mnie te kolory są ryzykowne...
OdpowiedzUsuńHmmm...zaciekawiłaś mnie :) Co w nich takiego ryzykowanego? Mam wrażenie, że takie odcienie będą pasować większości dziewczyn, a przynajmniej niektóre z nich :D
UsuńJa po róż generalnie nie sięgam, ale te prezentują się bardzo ładnie i chyba polece je koleżance :)
OdpowiedzUsuńOszalałam na punkcie Burst Your Bubble, przepiękny kolor, muszę go mieć! Składy marzenie, aż dziwne, że jeszcze nigdy nie miałam tej marki :)
OdpowiedzUsuńMarkę Lily Lolo mogę polecić z czystym sumieniem - dobre składy i jakość, za niewygórowaną cenę. Jak dla mnie ideały <3
Usuń